Co za dużo, to niezdrowo
Co za dużo to niezdrowo - powtarzała mama i babcia. Dziwne, nie dotyczyło to nigdy jedzenia. Zostaliśmy wychowani w przekonaniu, że dokładka jest czymś chwalebnym, a zostawianie resztek na talerzu przeciwnie. Dzieciństwo przyzwyczaiło nas do sporych porcji i do nakazów w stylu "zjedz jeszcze ziemniaczki". Czy zejdziemy z tej drogi, czy będziemy nią dalej podążać, zależy w dużej mierze od szefów kuchni.
Strach przed głodem i ślepa miłość
"Dokarmianie" wnucząt przez matki i babki można sobie jakoś wytłumaczyć. Niektóre z nich rzeczywiście zaznały głodu lub reglamentacji towarów spożywczych. Wiadomo, dla swoich pociech chce się lepszego życia, stąd, zapewne, "tuczenie" przy domowych stołach, niczym gęś na foie gras. Karmienie w razie potrzeby, nawet całkiem już dużych dzieciaków. Jedzenie na zapas, bo przecież kiedyś brakowało, a kto wie, czy sytuacja się nie powtórzy. By ukochane wnuki nigdy nie chodziły głodne. Dokładki, drugie śniadania, trzecie śniadania! Przekąski, słodycze, podwieczorek, dwie kolacje, popcorn do filmu po kolacji. Zgroza!
Dietetycy łapią się za głowy. Kontrargumentacja jest raczej przesycona emocjami niż logiką. Mam pozwolić dziecku chodzić głodnym? Zapytała mnie babcia, która przecież doskonale pamięta, czym jest prawdziwy głód. To tortura, katastrofa humanitarna, przedsionek piekła. Odczucie pustego żołądka między obiadem a podwieczorkiem to nie głód! Chęć na kolejną czekoladę to też nie głód! Dlaczego nie rozumieją tego osoby, które faktycznie kiedyś o głodzie chodziły.
Pewnego dnia zapytałem syna, co jadł u dziadków. Nie umiał odpowiedzieć. Tajemnica wyjaśniła się, kiedy zobaczyłem, jak dziadek karmi go przed telewizorem, wpatrzonego w kolejny odcinek kreskówki. Dziecko jadło mimowolnie, machinalnie przełykając kolejne kęsy podawanego jedzenia. Beznamiętnie przeżuwało. Znów na myśl przyszły kaczki i gęsi tuczone na pasztet. Tylko że to nie gęś tam siedziała, a moje dziecko niemające pojęcia, co je i dlaczego. Niebędące w stanie ocenić, czy jest to smaczne i kiedy nasyci głód.
Spod strzech na restauracyjne stoły
Z niezrozumiałego powodu wszystko, co najgorsze w żywieniu dzieci, postanowiono skopiować w większości restauracji. Pewnie dlatego, że tak jest łatwiej i kucharzom i rodzicom. Wszystkie menu dziecięce od morza do Tatr to w zasadzie kopie tego samego. Pomidorowa, rosół, naleśniki, panierowane mięso z frytury, minipizza, frytki, no i oczywiście król dziecięcego menu: jego wysokość ketchup. W wakacje miałem okazję pojeździć z dzieciakami po naszym kraju i niewiele znaleźliśmy miejsc, gdzie zasada by się nie sprawdzała. Koleżanka mojej córki dodaje ketchup do wszystkiego, nawet do ziemniaków z wody. Wszystko, oprócz deserów, zalewane grubą warstwą pseudopomidorowego specyfiku. Widok odbierał apetyt, zapach skręcał kiszki. Obrzydlistwo! Dziwicie się? Nikt się nie dziwi, bo rodzice mają spokój, zamawiając nuggetsy z frytkami. W ten sposób mogą uciszyć dziecko, aby mieć parę chwil na spokojne zjedzenie swojego posiłku. W końcu jesteśmy na wakacjach!
Kucharze też mają spokój i komfort w błyskawicznym przygotowaniu dania dla rozwrzeszczanej, domagającej się szybkiego zaspokojenia głodu, dzieciarni. Pewnie to się nie zmieni przez następnych parę lat, ale skoro już musimy to robić, to chociaż z głową.
Asterix i Obelix u Polaków
Wszystkim jest doskonale znany popularny komiks o przygodach dwóch Galów. Większość wie, jak wyglądają te sympatyczne postacie. Będąc w jednym z wakacyjnych kurortów, natknąłem się na przyjemnie pachnącą restaurację. Jedzenie okazało się smaczne. Moje jedzenie, ponieważ dzieci wybierały z menu dziecięcego, w którym dania nazwano tak, aby brzmiały zachęcająco. Dostępny był zestaw Pirata (ryba w panierce), zestaw Muminków (naleśniki) itp. Mój młodociany potomek ożywił się na dźwięk imienia Asteriksa, jednego z ulubionych ostatnio bohaterów. Zestaw Asterix to pięć kawałków panierowanego kurczaka, frytki, których nałożono grubo ponad dwieście gramów i surówka z kapusty, niejadalna dla większości dzieci.
CAŁY ARTYKUŁ <KLIKNIJ TUTAJ>