Kłopotliwy gość, czyli wykluczenia, diety i fanaberie

Kłopotliwy gość, czyli wykluczenia, diety i fanaberie

Szereg ograniczeń wycelowanych dziś w szefa kuchni potrafi podcinać nam delikatnie skrzydła i zmniejszać zadowolenie z codziennej pracy. Pandemiczne ograniczenia wymusiły na nas zmiany, które w żadnej innej sytuacji nie miałyby miejsca. Chwilę przed pandemią nie miałam szansy otrzymać wegańskiego ramenu na wynos, bo koncepcja ułożenia dania na talerzu nie pozwalała twórcy zrobić tego w opakowaniu. Czas pokazał, że po zmianie podejścia świat się nie zawalił.

Nie chcę i nie pochwalam dyktatury gościa. Gastronomia to usługi, ale wspaniale, że oparte również na wyobraźni, smaku i pomyśle twórców - w niektórych miejscach to najważniejsze czynniki. Ogromna ilość konsumentów to ci, dla których posiłek jest czynnością stricte fizyczną, związaną z konkretną porą dnia, przyzwyczajeniem smakowym (mielony zawsze z buraczkami, rosół z makaronem, a szarlotka z lodami) i uczuciem najedzenia. Kolejni są odbiorcami zainteresowanymi kuchnią w stopniu szerokim, chętnie gotują sami, podglądają tematyczne filmiki, które dziś zastąpiły programy kulinarne i mają na temat otrzymanego talerza szereg uwag i komentarzy. Całe szczęście istnieją nadal i ci, którzy w kucharzu widzą autorski potencjał i wybierają miejsce z pełną świadomością spotkania się z nim. Najtrudniej gotować dla najmodniejszej dziś grupy gości, zatem tych na dietach i postanowieniach okresowych. Puszczam tu oko i zaznaczam jednocześnie, że alergie i zdrowotne oraz religijno-światopoglądowe wykluczenia traktuję z właściwym szacunkiem.

Jeśli weganom proponuję konkretny talerz, to mają całkowitą pewność, że nawet uwielbianego przeze mnie miodu w nim nie będzie. Każde alergiczne niebezpieczne dla zdrowia wykluczenia analizuję z gościem indywidualnie. To także forma zdobycia maksymalnej wiedzy i rozłożenie na nasz duet odpowiedzialność za skład wykorzystanych artykułów. Wyjaśniam, jakich składników i firm używam w konkretnym daniu oraz szukam potwierdzenia czy w domowym gotowaniu również z nich korzysta. Wyjątkowo tylko tropię etykiety i składy, wyłącznie w przypadku wątpliwości z obydwu stron.

Istnieje niestety całkiem solidna grupa gości, którzy wyjście do restauracji traktują niczym koncert własnych życzeń. Będziemy próbowali sprostać ich najnowszym postanowieniom i, krok po kroku, poznamy sekret stojących przed nami jelit lub oczyszczającej się wątroby. Dowiemy się, co najchętniej by zjedli, pomimo że nasza karta tego akurat dziś nie przygotowała. Zgubi nas zbyt enigmatyczny opis dań, który nie wykazuje technik ani składników wykorzystanych podczas tworzenia. Słowa niezrozumiałe, choćby tapenada, przy wędzonym pstrągu negatywnie zadziałają na wyobraźnię, odejmując apetyt. Niesamowitą ilość pracy trzeba czasem włożyć w konwersację z takim gościem. Szczęśliwie sporo tej energii udaje się ulokować z sukcesem. Zdobywamy czyjeś zaufanie i przecieramy szlak nowego gościa, który po wykładzie o niechęci do fasoli, jednak zje z nią barszcz.

CAŁY ARTYKUŁ <KLIKNIJ TUTAJ>